Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Siadaj, Grouchy, nie daj się zbić z pantałyku, rzekł książę.
— Idąc z duchem czasu, zmuszona jestem uznać, że bitwa pod Waterloo miała swoje dobre strony, skoro przywróciła Francji Burbonów, co więcej w sposób, który im zapewnił niepopularność. Ale widzę, że pan jest prawdziwy nemrod!
— Ustrzeliłem w istocie parę ładnych sztuk. Pozwolę sobie przesłać jutro księżnej tuzin bażantów.
Zdawało się, że jakaś myśl odbiła się w oczach pani de Guermantes. Prosiła, aby pan de Grouchy nie trudził się przysyłaniem bażantów. Dając znak owemu zaręczonemu lokajowi, z którym rozmawiałem wychodząc z sali z Elstirami, rzekła:
— Poullein, pojedziesz jutro po bażanty do pana hrabiego i przywieziesz je zaraz tutaj. Prawda, panie Grouchy, pan nie ma nic przeciw temu, abym zrobiła grzeczność paru osobom. Nie zjemy we dwójkę z Błażejem dwunastu bażantów naraz.
— Ależ pojutrze zupełnie wystarczy, rzekł p. de Grouchy.
— Nie, wolę jutro, zdecydowała księżna.
Poullein zbladł: schadzka z narzeczoną spaliła na panewce. To wystarczyło aby ściągnąć uwagę księżnej, która dbała aby wszystko zachowało znamiona ludzkości. — Wiem, że jutro jest twój wol-

18