Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

który miewał zatargi z odźwiernym, aż księżna w swojej dobroci zaprowadziła pozorny spokój.
— Czy mam iść dziś wieczór po wiadomości o panu margrabi d’Osmond? — spytał.
— Ależ nigdy w życiu, nie wcześniej aż jutro rano. Nie chcę nawet, abyś był w domu dziś wieczór. Lokaj pana margrabiego, którego znasz, mógłby tutaj przyjść z wiadomością i żądać żebyś poszedł nas szukać. Wyjdź z domu, idź gdzie chcesz, ladaco, śpij poza domem, ale nie chcę tu ciebie wcześniej niż jutro rano.
Olbrzymia radość trysnęła z twarzy młodego lokaja. Będzie mógł wreszcie spędzić długie godziny ze swoją przyszłą, której prawie wcale nie mógł widywać, od czasu jak, po nowej scenie z odźwiernym, księżna wytłumaczyła mu przyjaźnie, że lepiej będzie aby, dla uniknięcia konfliktów, wogóle nie korzystał z wychodni. Na myśl, że będzie miał wreszcie wolny wieczór, pływał w szczęściu, które księżna zauważyła i zrozumiała. Uczuła jakby ukłucie w sercu i swędzenie całego ciała na widok tego szczęścia, którego ktoś kosztował bez jej wiedzy, kryjąc się przed nią, które drażniło ją i budziło jej zazdrość.
— Nie, Błażeju, przeciwnie, niech zostanie tutaj i nie rusza się z domu.

200