Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyznając że jej żałuję. Czuję się zawsze trochę jak Booz Wiktora Hugo: „Jestem wdowiec, samotny, wieczór na mnie pada“.
Szedłem z baronem przez wielki zielony salon. Powiedziałem, na ślepo, że salon jest bardzo piękny. — Prawda? — odparł. Trzeba coś kochać. Boazerje rzeźbił Bagard. Dosyć ładnie, jak pan widzi, dostosowano je do krzeseł beauvais i do konsoli.. Uważa pan: powtarzają ten sam dekoracyjny motyw. Były już tylko dwie rezydencje, gdzie jest coś podobnego: Luwr i dom pana d’Hinnisdal. Ale oczywiście z chwilą gdym postanowił zamieszkać przy tej ulicy, znalazł się stary pałac Chimay, którego nikt nigdy nie widział, bo zjawił się tylko dla mnie. W sumie, to niezłe. Mogłoby zapewne być lepiej, ale ostatecznie — niezłe. Prawda, są tu ładne rzeczy; portrety moich wujów, króla polskiego i króla angielskiego, — Mignard. Ale co ja panu mówię, wie pan to równie dobrze jak ja, skoro pan czekał w tym salonie. Nie? A! widocznie wprowadzono pana do błękitnego salonu — rzekł tonem bądź pogardy dla mego braku ciekawości, bądź tonem osobistej wyższości, jakby się nie zatroszczył o to gdzie mi kazano czekać. O, w tym gabinecie są wszystkie kapelusze księżniczki Elżbiety, księżnej de Lamballe i Królowej. To pana nie in-

154