Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

załem zaprzęgać, aby pana odwieziono... Jeżeli się pan boi, że jest za późno... mógłbym panu dać pokój tutaj...
Powiedziałem, że matka byłaby niespokojna.
— Och, tak, prawdziwe czy fałszywe, słowa zrobiły swoje. Moja nieco przedwczesna sympatja zakwitła zbyt rychło; i jak te jabłonie, o których pan tak poetycznie mówił w Balbec, nie wytrzymała pierwszego przymrozka.
Gdyby sympatja pana de Charlus wciąż była jeszcze żywa, baron nie mógłby postępować inaczej; powtarzając bowiem, że wszystko między nami skończone, zatrzymywał mnie, dawał mi pić, ofiarowywał nocleg i obiecywał mnie odesłać. Robił nawet wrażenie, że boi się chwili gdy się ma rozstać ze mną i zostać sam — owym rodzajem nerwowego lęku, jakiego jego bratowa i kuzynka Oriana doświadczała godzinę wprzódy, kiedy mnie zmuszała abym, został jeszcze trochę, z tą samą ulotną sympatją do mnie, z ta samą żądzą przedłużenia minuty.
— Na nieszczęście, dodał pan de Charlus, nie mam daru wskrzeszania tego co raz sczezło. Moja sympatja dla pana już umarła. Nic jej nie może wrócić życia. Sądzę, iż nie ubliżę samemu sobie,

153