Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oszukano pana.
Wówczas słodkim, serdecznym, melancholijnym głosem, niby w owych symfoniach, granych bez pauzy między częściami, i gdzie lube idyliczne scherzo następuje po gromach pierwszego ustępu, baron rzekł niespodzianie:
— To bardzo możliwe. W zasadzie, powtórzone słowa rzadko bywają prawdziwe. To pańska wina, jeżeli, nie skorzystawszy ze sposobności widzenia mnie którą panu ofiarowałem, nie dał mi pan, zapomocą szczerych i codziennych słów stwarzających zaufanie, jedynej i stanowczej rękojmi przeciw słowu, które pana czyniło zdrajcą. W każdym razie — prawdziwe czy fałszywe — słowo to zrobiło swoje. Nie mogę się już wyzwolić z wrażenia, jakie na mnie sprawiło. I nie mogę nawet powiedzieć, że kto mocno kocha mocno karci, bo choć pana mocno skarciłem, nie kocham już pana.
Mówiąc to, baron zmusił mnie abym usiadł. Zadzwonił. Nowy lokaj wszedł do pokoju.
— Przynieś coś do picia i każ zaprzęgać.
Powiedziałem, że mi się nie chce pić, że jest późno i że mam zresztą swój powóz.
— Prawdopodobnie zapłacono go i odprawiono — rzekł baron; niech się pan tem nie zajmuje. Ka-

152