Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mienna, jak odmienne jest każde zjawienie się tancerki, której kolory, kształt, charakter, przeobrażają się wedle bogatej gry reflektorów.
Może dlatego, że tak różne były istoty, jakie w niej oglądałem w owej epoce, przyzwyczaiłem się później stawać się sam innym człowiekiem zależnie od jednej z Albertyn, o której myślałem: zazdrosnym, obojętnym, zmysłowym, melancholijnym, wściekłym, i to nietylko zależnie od odradzającego się wspomnienia, ale wedle siły wiary wstawionej w jedno i to samo wspomnienie, zależnie od sposobu w jaki je oceniałem. Bo zawsze do tego trzeba było wracać: do tych wierzeń, przeważnie wypełniających duszę bez naszej wiedzy, ale mimo to ważniejszych dla naszego szczęścia niż jakaś realna istota którą widzimy, bo to poprzez nie ją widzimy, to one wyznaczają oglądanej istocie jej chwilowe wymiary. Gdybym chciał być ścisły, powinienbym dać odmienne imię każdemu ja, które w następstwie myślało o Albertynie; powinienbym tem bardziej dać odmienne imię każdej z owych Albertyn, które zjawiały się przedemną, nigdy te same, jak owe morza — nazywane przezemnie dla większej wygody morzem — które następowały po sobie i na których tle ona rysowała się nakształt nimfy. Ale zwłaszcza — tak samo (ale o wiele użyteczniej) jak w opowiadaniu określamy pogodę danego dnia — powinienbym nazwać zawsze po imieniu wierzenie, które danego dnia, kiedym wi-

274