Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lub taką damą, że ta dama zaprosiła ją nawet na następną zimę, to jednak dawało młodej dziewczynie w oczach matki Anny osobliwy urok. Urok ten kojarzył się wybornie z litością, a nawet politowaniem wzbudzonem jej ubóstwem, a pomnożonem faktem, że pan Bontemps zdradził sztandar i sprzymierzył się — nawet trochę panamista, powiadano! — z rządem. To nie przeszkadzało zresztą matce Anny — przez miłość prawdy — piorunować wzgardą ludzi, którzy zdawali się wierzyć że Albertyna jest niskiego pochodzenia. „Jakto, ależ to świetna rodzina, co tylko może być najlepszego: Simonet, przez jedno n”. Z pewnością, w środowisku w którem się to działo, gdzie pieniądz gra taką rolę, gdzie elegancja daje prawo bywania ale nie żenienia się lub wyjścia za mąż, żadna znośna partja nie zapowiadała się dla Albertyny, jako praktyczne następstwo wysokich stosunków, których nie uznanoby za kompensatę jej ubóstwa. Ale nawet same w sobie, bez nadziei konsekwencyj matrymonialnych, te jej „sukcesy” wzniecały zawiść niektórych matek, bab złych i wściekłych o to, że żona regenta Banku, a nawet o to że matka Anny — osoby, które one zaledwie znały — przymują Albertynę „jak córkę“. Toteż opowiadały wspólnym znajomym, że te panie byłyby oburzone, gdyby wiedziały prawdę, to znaczy że Albertyna opowiada u jednej (i vice versa) wszystko co zażyłość, do której ją niebacznie dopuszczano, pozwala jej odkryć u drugiej; tysiąc

258