Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przedemną. To słówko było z gatunku pewnych spojrzeń, gestów, które, mimo iż nie mają formy logicznej, racjonalnej, wprost wypracowanej dla inteligencji słuchacza, dochodzą doń wszelako w swojem prawdziwem znaczeniu, tak jak słowo ludzkie, zmienione w telefonie w elektryczność, staje się napowrót słowem i dochodzi naszych uszu. Aby zatrzeć w głowie Anny myśl, że ja się interesuję panią Bontemps, mówiłem później o niej nietylko obojętnie, ale nieżyczliwie; mówiłem żem spotykał dawniej tę wariatkę, i mam nadzieję, że już mi się to nie zdarzy. Otóż, wręcz przeciwnie, próbowałem na wszystkie sposoby spotkać ją.
Starałem się uzyskać od Elstira, aby, nie mówiąc nikomu żem go prosił o to, wspomniał pani Bontemps o mnie i zetknął mnie z nią. Przyrzekł mnie jej przedstawić, dziwiąc się zresztą że ja sobie tego życzę, uważał ją bowiem za kobietę lichego gatunku, intrygantkę i równie nieinteresującą jak interesowną. Myśląc iż, gdybym wszedł w stosunki z panią Bontemps, prędzej lub później Anna wiedziałaby o tem, sądziłem że lepiej ją uprzedzić.
— Rzeczy, których najbardziej chcemy uniknąć, bywają właśnie nie do uniknięcia — rzekłem. Nie może być dla mnie nic nudniejszego niż spotkać panią Bontemps, a mimo to nie ominie mnie to, Elstir ma mnie zaprosić z nią razem.
— Nie wątpiłam o tem ani na chwilę, wykrzyknęła Anna z goryczą, przyczem jej rozszerzone i

245