Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To wcale nie złe, rzekła do Albertyny; ale gdybym była tobą i gdyby mi dano ten sam temat, co może się zdarzyć, bo go dają bardzo często, wzięłaby się do tego inaczej. Oto jakbym go potraktowała. Najpierw, gdybym była Gizelą, nie pojechałabym na oślep, ale na początek naznaczyłabym sobie na oddzielnej kartce plan. W pierwszym rzędzie, postawienie kwestji i ekspozycja przedmiotu; potem idee ogólne, jakiebym zamierzała rozwinąć. W reszcie ocena, styl, konkluzja. W ten sposób, mając wytyczne punkty, wie się, dokąd się idzie. Od samej ekspozycji tematu, lub — jeżeli wolisz Titinko, skoro to jest list — od wprowadzenia w przedmiot, Gizela sfuszerowała. Pisząc do człowieka z XVII wieku, Sofokles nie powinien był pisać: drogi przyjacielu.
— Powinna była w istocie dać mu napisać: mój drogi Racine, wykrzyknęła z zapałem Albertyna. To byłoby o wiele lepiej.
— Nie, odparła Anna tonem lekko drwiącym; powinna była napisać: „Monsieur”. Toż samo kończąc, powinna była znaleźć coś w rodzaju: „Pozwól, panie (lub, co najwyżej, drogi panie), bym wyraził uczucia szacunku, z jakiemi mam zaszczyt pozostawać twoim sługą“. Z drugiej strony, Gizela powiada, że chóry w Atalji są nowością. Zapomina o Esterze, oraz o dwóch tragedjach mało znanych, ale które właśnie tego roku rozbierał profesor, tak iż jedynie cytując je (bo to jest jego konik), byłaby

222