Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobie uprzytomnić owo morze odwieczne, jeszcze współczesne epoce gdy odłączyło się od ziemi, conajmniej współczesne pierwszym wiekom Grecji, co mi pozwalało powtarzać sobie z całem przejęciem wiersze „ojca Leconte” drogie Blochowi:

Pomknęły króle na skrzydlatych nawach,
Wiodąc przez morze, burzliwe, niestety,
Kosmate woje rycerskiej Hellady...

Nie mogłem już gardzić modystkami, skoro Elstir powiedział mi, że delikatny gest, jakim one dają ostatnie dotknięcie, subtelną pieszczotę kokardom lub piórom ukończonego kapelusza, byłby dlań równie interesujący do oddania, co gest żokiejów (co wprawiło w zachwyt Albertynę). Ale trzeba było — co się tyczy modystek — czekać powrotu do Paryża, a co się tyczyło wyścigów i regat — do Balbec, gdzie już ich nie miało być przed następnym sezonem. Nawet jachtu unoszącego kobiety w białym batyście niepodobna było znaleźć.
Często spotykaliśmy siostry Blocha, którym musiałem się kłaniać od czasu jak byłem na obiedzie u ich ojca. Moje przyjaciółki nie znały ich. „Nie pozwalają mi się bawić z israelitkami“, mówiła Albertyna. Sposób w jaki wymawiała israelitka zamiast izraelitka, wystarczałby za dowód, nawet gdyby się nie słyszało początku zdania, że tych młodych mieszczanek nie ożywiały uczucia sympatji wobec ludu

207