Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

byłem tam bez swojej wiedzy, nie podejrzewając, że któregoś dnia widok owych Creuniers mógłby we mnie wzbudzić taką żądzę piękności, nie koniecznie naturalnej, jak ta której szukałem dotąd na wybrzeżach Balbec, ale raczej architektonicznej. Wyjechawszy poto aby oglądać królestwo burz, w spacerach naszych z panią de Villeparisis, gdzie często widzieliśmy morze tylko zdaleka, wymalowane w przestrzeni między drzewami, nie znajdowałem nigdy oceanu dość realnym, dość płynnym, dość żyjacym, dającym wrażenie przewalającej się masy wód; jeżeli bym go rad widzieć nieruchomym, to jedynie pod zimowym całunem mgieł; i zaledwie byłbym uwierzył, że będę teraz marzył o morzu, będąccm już tylko białawą parą, bez konsystencji i barwy. Ale Elstir, jak ci co marzyli w tych barkach odrętwionych upałem, zakosztował czaru tego morza aż do takiej głębi, że umiał oddać, utrwalić na płótnie niedostrzegalny odpływ wód, pulsowanie szczęsnej minuty; i nagle, widząc ten czarodziejski portret, widz czuł się tak rozkochany, że myślał już tylko o tem, aby biec przez świat poto by odnaleźć zbiegły dzień w jego ulotnym i sennym wdzięku.
Przed temi wizytami u Elstira, nim ujrzałem jego pejzaże morskie — gdzie młoda kobieta w bareżowej lub batystowej sukni, na jachcie z amerykańską flagą, pomieściła duchową kopję białej batystowej sukni i flagi w mojej wyobraźni, która natych-

205