Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakiemi żyjemy, chorobę od której umrzemy, mimo iż idee zdają się nam wynikiem rozwagi, a choroba skutkiem braku hygjeny.
Jak na łące, gdzie kwiaty dojrzewają w rozmaitych porach, widziałem w starszych damach, na tej plaży w Balbec, owe twarde ziarna, owe miękkie bulwy, jakiemi moje przyjaciółki staną się pewnego dnia. Ale cóż to znaczyło? w tej chwili była pora kwiatów. Toteż, kiedy pani de Villeparisis zapraszała mnie na przejażdżkę, szukałem wymówki, wykręcałem się. Odwiedzałem Elstira jedynie o tyle, o ile towarzyszyły mi moje nowe przyjaciółki. Nie mogłem nawet znaleźć popołudnia aby się wybrać do Doncières do Roberta, jak mu to przyrzekłem. Zebrania towarzyskie, poważne rozmowy, nawet przyjacielska gawęda, o ileby trzeba dla nich poświęcić widzenie się z temi dziewczętami, byłyby dla mnie tem samem co gdyby w porze śniadania kazano komu nie jeść ale oglądać album. Mężczyźni, młodzi ludzie, stare lub dojrzałe kobiety, których towarzystwo niby to lubimy, istnieją dla nas jedynie na płaskiej i niestałej powierzchni, bo wszystko to przyjmujemy do świadomości percepcją jedynie i wyłącznie wzrokową; ale do młodych dziewcząt zwraca się ona niby delegatka innych zmysłów; zmysły nasze szukają bezładnie rozmaitych pachnących, dotykalnych, smakowitych przymiotów, których kosztują nawet bez pomocy rąk i ust; zdolne, dzięki sztukom transpozy-

191