Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lowem ubraniu, opartego o pomost. Kurtka młodego człowieka i pienista fala nabrały nowej godności, przez fakt że istniały nadal, mimo że pozbawione tego co uchodziło za ich rację bytu, ile że fala nie mogła już zmoczyć, ani kurtka odziać nikogo.
W chwili gdym wszedł, twórca dawał właśnie pendzlem ostatnie dotknięcia słońcu w momencie zachodu.
Story były zapuszczone prawie ze wszystkich stron, pracownia była dość chłodna i — z wyjątkiem jednego miejsca, gdzie jasny dzień opierał o ścianę swoją lśniącą i lotną dekorację — ciemna; otwarte było jedynie małe prostokątne okolone kaprifolium okno, z którego, poprzez rabaty kwiatów, widać było aleję; tak iż atmosfera pracowni była przeważnie mroczna, przeźroczysta i zwarta, ale wilgotna i błyszcząca w miejscach gdzie wyłaniało ją światło, niby blok skalnego kryształu, którego jedna powierzchnia, już obrobiona i ogładzona, błyszczy tu i ówdzie jak lustro i mieni się tęczowo. Gdy Elstir na moją prośbę dalej malował, ja krążyłem w tym światłocieniu, zatrzymując się to przed jednym to przed innym obrazem.
Płótna, które mnie otaczały, przeważnie nie należały do tych dzieł Elstira, które najbardziej byłbym pragnął widzieć, obrazów z jego pierwszej i drugiej manjery, jak mówił angielski miesięcznik artystyczny, wałęsający się na stole w salonie w Grand Hotelu; manjery mitologicznej, oraz tej, w

104