Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bym znaleźć w jego przyjaźni; toteż uważała za niedorzeczne i niezbyt uprzejme, żem jeszcze nie złożył mu wizyty. Ale ja myślałem tylko o małej gromadce: niepewny godziny gdy dziewczęta będą przechodziły digą, nie śmiałem się oddalić. Babka dziwiła się także mojej elegancji, bo nagle przypomniałem sobie o garderobie, która dotąd spoczywała w kufrze. Kładłem codzień inne ubranie i nawet napisałem do Paryża, aby mi przysłano nowe kapelusze i krawaty.
Życie w kąpielisku takiem jak Balbec wiele zyskuje na uroku, jeżeli twarz młodej dziewczyny, sprzedającej muszle, ciastka lub kwiaty, odmalowana żywemi kolorami w naszej myśli, staje się nam co rano celem owych próżniaczych i promiennych dni, jakie spędzamy na plaży. Dni te mimo iż bezczynne, są wówczas, przez to właśnie, żwawe jak dnie pracy, zaostrzone, namagnesowane, sprężone lekko ku najbliższej chwili, w której kupując babki śmietankowe, róże, amonity, będziemy się rozkoszowali kolorami rozpostartemi na kobiecej twarzy tak czysto jak na kwiecie. Ale z temi sprzedawczyniami można bodaj rozmawiać, co nam oszczędza dorabiania — jak w obliczu portretu — wyobraźnią innych rysów poza temi jakie nam nastręcza proste wrażenie wzrokowe, odtwarzania ich życia, przeceniania sobie jego uroku; a zwłaszcza, właśnie dlatego że się z niemi rozmawia, można się dowiedzieć, gdzie i o jakiej godzinie można je spotkać. Nic podobnego

98