Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

berty nadąsanej, ileż minut, w których roiłem wszystko co ona uczyni dla naszego pojednania, może dla naszych zaręczyn! Prawda że ową siłę, którą wyobraźnia kierowała w przyszłość, czerpała ona mimo wszystko w przeszłości. W miarę jakby się zacierał przykry obraz Gilberty wzruszającej ramionami, zmniejszyłoby się i wspomnienie jej uroku, wspomnienie które mi kazało pragnąć aby do mnie wróciła. Ale byłem jeszcze bardzo daleko od tej śmierci przeszłości. Wciąż kochałem Gilbertę, myśląc coprawda że jej nienawidzę. Ale za każdym razem kiedy chwalono moje uczesanie, mój wygląd, byłbym pragnął aby ona była przy tem. Drażniły mnie zaproszenia, jakiemi w owej epoce darzyło mnie nadaremnie wiele osób. Doszło raz w domu do sceny, bo nie chciałem towarzyszyć ojcu na oficjalny obiad, gdzie mieli być państwo Bontemps z siostrzenicą Albertyną, młodziutką panienką, prawie dzieckiem. Różne okresy naszego życia zazębiają się tak o siebie. Dla osoby którą kochamy, a która będzie nam kiedyś tak obojętna, odsuwamy wzgardliwie tę którą pokochamy jutro, którą moglibyśmy może, gdybyśmy się zgodzili ujrzeć ją, pokochać wcześniej, i która byłaby w ten sposób skróciła nasze obecne cierpienia, coprawda poto, aby je zastąpić innemi.
Moje cierpienia przeobrażały się stopniowo. Dziwiłem się, spostrzegając w sobie tego dnia jedno uczucie, owego inne, przeważnie natchnione jakąś nadzieją lub obawą tyczącą Gilberty. Gilberty, któ-

40