Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzenia aby kazać stanąć, potem zawahałem się. Przechadzająca się para była już dość daleko; miękkie i równolegle linje wykreślone ich wolnem posuwaniem się wsiąkały w cień elizejski. Niebawem znalazłem się w domu Gilberty. Przyjęła mnie pani Swann.
— Och, Gilberta będzie w rozpaczy, rzekła; nie wiem jakim cudem niema jej. Było jej bardzo gorąco na lekcji, powiedziała że chce się trochę przejść z koleżanką.
— Mam wrażenie, żem ją widział przed chwilą na Polach Elizejskich.
— Nie sądzę, aby to była ona. W każdym razie niech pan nie mówi nic mężowi, on nie lubi aby Gilberta wychodziła o tej porze. Good evening.
Wyszedłem, kazałem woźnicy jechać tą samą drogą, ale nie spotkałem ich. Gdzie byli? Co sobie mówili o zmierzchu, tak poufnie nachyleni?
Wróciłem trzymając z rozpaczą nieoczekiwane dziesięć tysięcy franków. Miałem, dzięki tym pieniądzom, zrobić tyle drobnych przyjemności owej Gilbercie, której teraz byłem zdecydowany nie ujrzeć już nigdy. Bez wątpienia, postój u handlarza chińszczyzny ucieszył mnie, pozwalając mi się spodziewać, że zawsze będę oglądał swoją ukochaną zadowoloną i wdzięczną. Ale gdybym się nie był zatrzymał, gdyby fiakier nie jechał przez Pola Elizejskie, nie byłbym spotkał Gilberty z młodym czło-

36