Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kwitnącą pianę pieściła dłonią na piersiach i w których kąpała się, przeciągała, trzepotała z takiem poczuciem komfortu, świeżości skóry, z taką pełnią oddechu, jakby je uważała nie za dekorację, ramę, ale za coś niezbędnego, jak „tub” i „footing”, dla konserwowania swojej fizjognomji i dla wyrafinowań hygieny. Chętnie mówiła, że łatwiej obeszłaby się bez chleba, niż bez sztuki i czystości, i że bardziej by ją martwiło patrzeć jak palą Giocondę, niż „obfitość” osób z pośród jej znajomych. Teorje te wydawały się przyjaciółkom Odety paradoksalne, ale sprawiały, że uchodziła w ich oczach za kobietę wyższą i zyskały jej raz na tydzień wizytę ambasadora belgijskiego. W małym światku, którego Odeta była słońcem, każdy bardzo by się zdziwił, dowiadując się, że gdzieindziej, u Verdurinów naprzykład, uchodziła za głupią. Wskutek tej żywości umysłu, pani Swann wolała towarzystwo mężczyzn niż kobiet. Ale kiedy krytykowała kobiety, czyniła to zawsze jak kokota, podkreślając wady zdolne im zaszkodzić w oczach mężczyzn, grube kostki, brzydką cerę, braki ortografji, włosy na nogach, przykry zapach, fałszywe brwi. Dla tych, które jej okazały niegdyś dobroć i pobłażliwość, była czulsza, zwłaszcza jeżeli popadły w nieszczęście. Broniła umiejętnie takiej kobiety mówiąc: „Świat jest dla niej niesprawiedliwy, to bardzo miła kobietka, ręczę wam”.
Nietylko urządzenie salonu, ale samą Odetę z trudnością poznałaby pani Cottard oraz wszyscy

25