Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strona nie zrozumie, mówimy tylko dla siebie samych. Pisałem: „Sądziłem, że to nie byłoby możliwe. Niestety, widzę, że to nie jest takie trudne”. Mówiłem także: „Prawdopodobnie nie ujrzę cię już”; mówiłem to, w dalszym ciągu wystrzegając się chłodu, któryby się mógł Gilbercie wydać sztuczny; i słowa te, kiedym je pisał, wyciskały mi łzy, bom czuł że wyrażają nie to w co chciałbym wierzyć, ale to co się stanie naprawdę. Za najbliższą bowiem propozycją spotkania ze strony Gilberty, znalazłbym jeszcze, jak tym razem, odwagę przezwyciężenia się; i tak stale odmawiając, doszedłbym stopniowo do chwili, w której naskutek nie widywania Gilberty, przestałbym pragnąć ją widzieć. Płakałem, ale znajdowałem siłę; poznawałem słodycz wyrzeczenia się widoku Gilberty w imię możliwości podobania się jej kiedyś, w dniu gdy, niestety, będzie mi to już obojętne. Samo przypuszczenie, choć tak nieprawdopodobne, że w tej chwili (jak to Gilberta utrzymywała podczas ostatniej mojej wizyty) ona mnie kocha; że to com brał za nudę i przesyt, było jedynie zazdrosną podejrzliwością, udanym chłodem podobnym do mojego własnego — przypuszczenie to czyniło mi decyzję jedynie mniej okrutną. Zdawało mi się wówczas, że za kilka lat, kiedy już zapomnimy o sobie wzajem, kiedy będę mógł retrospektywnie powiedzieć Gilbercie, że list który do niej pisałem w tej chwili nie był szczery, ona mi odpowie: „Jakto, pan mnie kochał? Gdyby pan wiedział, jak ja

22