Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podał mi środkowy i serdeczny, bez żadnego pierścionka. Uścisnąłem je przez szwedzką rękawiczkę; poczem baron, nie podnosząc na mnie oczu, obrócił się ku pani de Villeparisis.
— Mój Boże, czy ja głowę tracę, rzekła margrabina, przecież ja cię nazwałam baronem de Guermantes. Przedstawiam panu barona de Charlus. Ostatecznie, pomyłka nie jest tak wielka, dodała; i tak przecie jesteś Guermantes.
Tymczasem zjawiła się babka, szliśmy kawałek razem. Wuj Roberta nie zaszczycił mnie nietylko słowem, ale nawet spojrzeniem. O ile przyglądał się czasem obcym (a w czasie tej krótkiej przechadzki rzucił parę razy swoje straszliwe i głębokie spojrzenie niby sondę na przechodniów nieznaczących i nader skromnego stanu), w zamian za to, o ile miałem sądzić po sobie, nie patrzył ani przez chwilę na osoby które znał; — niby obarczony tajną misją agent, który wyłącza swoich przyjaciół z zawodowego nadzoru. Zostawiając barona rozmawiającego z margrabiną i z babką, zatrzymałem Roberta w tyle:
— Powiedz mi, czy ja dobrze słyszałem, pani de Villeparisis powiedziała, że twój wuj jest Guermantes.
— Ależ tak, oczywiście, to Palamed de Guermantes.
— Czy z tych samych Guermantów, co mają za-

232