Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic nie widzi i nie zdolny jest nic wyrazić; malujący jedynie satysfakcję czucia dokoła siebie rzęs rozchylonych jego błogą krągłością; nabożny i słodki wzrok jaki mają niektórzy hipokryci, zadowolony z siebie wzrok jaki mają niektórzy głupcy. Ujrzałem, że nieznajomy zmienił ubranie. Obecny jego strój był jeszcze ciemniejszy; niewątpliwie dlatego, iż prawdziwa elegancja mniej jest odległa od prostoty niż fałszywa; ale było jeszcze coś: widząc go zbliska, czuło się, że jeżeli kolor jest prawie zupełnie obcy jego ubraniu, to nie dlatego aby ten co nim wzgardził był nań obojętny, ale raczej że go sobie zabronił dla jakiejś przyczyny. Surowość jego stroju bardziej zdawała się wynikać z jakiejś narzuconej djety niż z braku łakomstwa. Ciemnozielona nitka w materji spodni harmonizowała ze strzałką u skarpetek, z wyrafinowaniem zdradzającem żywość poskromionego wszędzie indziej smaku, jakiemu zrobiono przez tolerancję to jedno ustępstwo, podczas gdy czerwona plamka na krawacie była niedostrzegalna niby zuchwalstwo na które ktoś nie śmie sobie pozwolić.
— Dobry wieczór, przedstawiam panu mego bratanka, barona de Guermantes, rzekła do mnie pani de Villeparisis, podczas gdy nieznajomy, nie patrząc na mnie, wybąkał niewyraźnie: „Bardzo mi miło“, co uzupełnił dźwiękami: „hum, hum, hum“, aby dać swojej uprzejmości coś wymuszonego; równocześnie, zginając mały, wielki i wskazujący palec,

231