Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szony do Salomona?“ pytano w rodzinie. — Nie, nie należałem do wybranych! Co tam było? — Wielka heca, stereoskop, cała parada. — A, skoro był stereoskop, to żałuję, bo zdaje się że Salomon jest bajeczny, kiedy go pokazuje“.
— Trudno, powiedział pan Bloch do syna, nie trzeba mu dawać wszystkiego naraz, w ten sposób zostanie mu coś na przyszłość.
W swojej czułości ojcowskiej, chcąc ucieszyć syna, pomyślał o tem, aby sprowadzić aparat. Ale brakło „fizycznego czasu“, lub przynajmniej sądzono że go braknie; musieliśmy wszelako odbyć ten obiad, bo Saint-Loup nie mógł się ruszyć, w oczekiwaniu wuja, który miał przyjechać na dwa dni do pani de Villaparisis. Ponieważ ów wuj, rozmiłowany w ćwiczeniach fizycznych, zwłaszcza w długich marszach, odbywał drogę z zamku gdzie bawił na wiledżjaturze, po większej części pieszo, nocując u wieśniaków, chwila jego zjawienia się w Balbec była dość niepewna. Bojąc się ruszyć, Saint-Loup polecił mi nawet zanieść do Incauville, gdzie był urząd telegraficzny, depeszę, którą wysyłał codzień do swojej kochanki. Oczekiwany wuj nazywał się Palamed, — to imię odziedziczył po swoich przodkach, książętach Sycylji. I później, kiedy, w ciągu swoich lektur historycznych, odnajdywałem to imię, należące do jakiegoś podesty lub książęcia Kościoła, niby piękny renesansowy medaljon — inni mówili: prawdziwy antyk — przechowywany w rodzinie,

224