Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardziej śmieszne. I nietylko kiedy mówimy o sobie, sądzimy że inni są ślepi; działamy tak, jakby w istocie byli ślepi. Istnieje dla każdego z nas jakby specjalny bożek, który nam kryje nasze braki lub przyrzeka ich niewidoczność, tak samo jak ludziom niedomytym zamyka oczy i nozdrza na smugę brudu za ich uszami i na zapach potu pod pachami, i wmawia w nich, że mogą jedno i drugie obnosić bezkarnie między ludźmi, którzy nic nie zauważą. A ci, co noszą lub dają w prezencie fałszywe perły, wyobrażają sobie, że ujdą za prawdziwe.
Bloch był źle wychowany, neuropata, snob; należąc przytem do rodziny mało szanowanej, znosił, niby w głębinie morskiej, nieobliczalne ciśnienie, jakiem ciążyli na nim nietylko chrześcijanie z samej powierzchni, ale kolejne warstwy kast żydowskich, wyższych od jego kasty, z których każda omiotła swoją wzgardą tę co była tuż pod nią. Przebić się aż na powietrze, wznosząc się od jednej rodziny żydowskiej do drugiej, wymagałoby dla Blocha kilku tysięcy lat; lepiej mu było tedy utorować sobie drogę inaczej.
Kiedy Bloch mówił mi o ataku snobizmu jaki muszę przechodzić i prosił mnie abym się przyznał że jestem snob, mógłbym mu odpowiedzieć: „Gdybym był snob, nie zadawałbym się z tobą“. Powiedziałem mu tylko, że nie jest zbyt uprzejmy. Próbował się usprawiedliwić, ale właśnie na sposób źle wychowanego człowieka, aż nazbyt szczęśliwego, kiedy,

217