Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pana, byłby czytał w sekrecie ulubionych autorów syna, aby ocenić o ile Robert go przerasta.
Dosyć smutne było, że, o ile pan de Marsantes byłby z taką szerokością spojrzenia ocenił syna tak rożnego od siebie, Robert de Saint-Loup, będąc z tych co wierzą iż wartość człowieka wiąże się z pewnemi formami sztuki i życia, zachował tkliwą ale cokolwiek lekceważącą pamięć ojca, przez całe życie pochłoniętego polowaniem i wyścigami, ziewającego na Wagnerze a przepadającego za Offenbachem. Saint-Loup nie był dość inteligentny na to, aby zrozumieć, że wartość intelektualna nie ma nic wspólnego z wyznawaniem jakiejś formuły estetycznej; stąd miał dla intelektu pana de Marsantes potrosze ten sam rodzaj wzgardy, jaki mogliby mieć dla Boieldieu lub dla Labiche’a młody Boieldieu lub syn Labiche’a, będąc adeptami najbardziej symbolicznej literatury i najskomplikowańszej muzyki. „Bardzo mało znałem ojca, powiadał Robert. Zdaje się, że to był uroczy człowiek. Jego nieszczęściem była żałosna epoka, w jakiej żył. Urodzić się w faubourg Saint-Germain i żyć w epoce Pięknej Heleny, to istna katastrofa! Jako drobnomieszczanin rozkochany w „Ringu“ stałby się może całkiem czemś innem. Mówiono mi nawet, że on kochał literaturę. Ale nie można wiedzieć, bo to co on rozumiał pod literaturą, składa się z rzeczy nieistniejących”. I o ile mnie wydawał się Saint-Loup trochę za poważny, on znów nie pojmował że ja nie jestem poważ-

201