Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

, o bystrem spojrzeniu. Skóra jego była tak jasna a włosy tak złote, jakgdyby wchłonęły wszystka promienie słońca. Szedł szybko, odziany w miękką i jasną materję (nigdy nie byłbym sądził, aby mężczyzna ośmielił się włożyć coś podobnego), której lekkość uzmysławiała — nie mniej niż chłód jadalni — upał i pogodę na dworze. Oczy jego (z jednego wciąż wypadał monokl) były koloru morza. Każdy przyglądał mu się z ciekawością; wiedziano, że ten młody margrabia de Saint-Loup-en-Bray sławny jest z elegancji. Wszystkie dzienniki opisały strój, w jakim świeżo służył za świadka w pojedynku młodemu księciu d’Uzès. Zdawało się, że tak osobliwe właściwości włosów, oczu, skóry, postawy, które byłyby go wyróżniły w tłumie niby szacowną żyłę mieniącego się i lśniącego opalu, uwięzioną w pospolitej materji, muszą odpowiadać życiu różnemu od egzyscencji innych ludzi. I kiedy, przed stosunkiem nad którym bolała pani de Villeparisis, wydzierały sobie najpiękniejsze damy wielkiego świata, obecność jego, na plaży naprzykład, obok renomowanej piękności do której się zalecał, nietylko wysuwała tę osobę na pierwszy plan, ale ściągała uwagę tyleż na niego co na nią. Z powodu jego „szyku”, jego impertynencji młodego „lwa”, zwłaszcza z powodu jego nadzwyczajnej urody, niektórzy dopatrywali się w nim czegoś zniewieściałego, ale nie w formie zarzutu, wiedziano bowiem jak bardzo jest męski i jak namiętnie kocha kobiety.

194