Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Są nowości.
— Och! nadzwyczajna jest ta pani Poncin! Mówże pani, co takiego?
— To takiego, że kobieta z żółtemi włosami, uszminkowana na cal grubo, w powozie na milę pachnącym utrzymanką, takim jak mają tylko te panny, była tu przed chwilą z wizytą do rzekomej markizy.
— Ojojoj! Ładna historja! ależ o tej damulce, którą spotkaliśmy, przypomina sobie dziekan, odrazuśmy sobie powiedzieli, że wygląda bardzo podejrzanie; ale nie wiedzieliśmy, że ona jechała do markizy. Kobieta z murzynem, prawda?
— Właśnie, właśnie.
— Och! Tum cię czekał! Nie znacie panie jej nazwiska?
— Owszem, udałam żem się pomyliła, wzięłam jej bilet; przezwała się „księżna de Luxembourg“! Czy nie miałam racji podejrzewać! To przyjemne stykać się z czemś w rodzaju baronowej d’Ange z Półświatka.
Tu, dziekan zacytował prezydentowi Maturina Regnier i Macette.
Nie trzeba zresztą przypuszczać, aby to nieporozumienie było chwilowe, nakształt tych, które się piętrzą w drugim akcie farsy, aby się rozprószyć w trzecim. Pani de Luxembourg, siostrzenica króla angielskiego i cesarza austrjackiego, oraz pani de Villeparisis uchodziły stale, kiedy jechały powo-

154