Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

du, w kolor lila, a ultramarynę gruszek zmąciło swoim zarysem parę różowych chmurek. W kilka dni potem spotkaliśmy panią de Villeparisis wychodzącą z symfonicznego koncertu, który odbywał się rano na plaży. Przekonany, że dzieła które tam słyszałem (preludjum z Lohengrina, uwertura z Tannhäusera, itd.) wyrażają najwyższe prawdy, starałem się wznieść do nich ile było w mej mocy; aby je zrozumieć, dobywałem z siebie i oddawałem im wszystko co kryłem wówczas w sobie najlepszego, najgłębszego.
Otóż, wyszedłszy z koncertu i wracając do domu, zatrzymaliśmy się chwilę, aby wymienić kilka słów z panią de Villeparisis, która oznajmiła babce i mnie, że zamówiła dla nas w hotelu „Croque Monsieur“ i jajka ze śmietaną W tej chwili ujrzałem zdala zbliżającą się ku nam księżnę de Luxembourg, wspierającą się na parasolce, tak iż lekkiem pochyleniem dużego i wspaniałego ciała kreśliła ów arabesk tak drogi pięknościom z epoki Cesarstwa, które umiały, opuszczając ramiona, ściągając plecy, wciągając biodro i napinając nogę, dać swemu ciału bujać miękko niby fular dokoła niewidzialnego i skośnie przeszywającego je pręta. Wychodziła co rano przejść się po plaży mniejwięcej w chwili gdy wszyscy po kąpieli wracali na śniadanie, że zaś ona sama jadała aż o wpół do drugiej, wracała do swojej willi w momencie gdy letnicy oddawna już opuścili pustą i rozpaloną digę. Pani

148