Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sunków swoich państwa z innemi osobami cząstkowe spostrzeżenia, wyciągając z nich niekiedy mylne wnioski, jak czynią ludzie co do życia zwierząt, uważała co chwila, że ktoś nam „uchybił“; konkluzja, do której zresztą łatwo ją doprowadzała zarówno jej nadmierna miłość do nas, co przyjemność jaką znajdowała w tem aby nam powiedzieć coś przykrego. Ale stwierdziwszy ponad wszelką wątpliwość tysiąc względów, jakiemi otaczała nas i ją samą pani de Villeparisis, Franciszka wybaczyła jej, że jest margrabiną; że zaś nigdy nie przestała jej szanować za to że nią jest, wyróżniła ją wśród wszystkich naszych znajomych. Bo też nikt nie silił się być wciąż tak uprzejmy. Za każdym razem kiedy babka zwróciła uwagę na książkę którą pani de Villeparisis czytała, kiedy pochwaliła owoce przysłane margrabinie przez przyjaciółkę, w godzinę potem wchodził lokaj doręczając nam książkę lub owoce. I później kiedyśmy się spotkali, w odpowiedzi na nasze podziękowania, pani de Villeparisis mówiła poprostu, tak jakby szukała uzasadnienia swego daru w jakiejś jego specjalnej użyteczności: „To nie jest arcydzieło, ale dzienniki przychodzą tak późno, że trzeba coś mieć do czytania“. Albo: „Zawsze bezpieczniej jest nad morzem mieć owoce, których się jest pewnym“.
— Ale mnie się zdaje, że państwo nigdy nie jadacie ostryg, — rzekła pani de Villeparisis (pomnażając wrażenie wstrętu, jakie miałem do nich w owej e-

144