Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzbraniającą kąpieli (bo kąpielowi są ostrożni, rzadko umiejąc pływać), nie więcej mogłaby mi być użyteczna, niż na fresku z Życia Mojżesza, gdzie Swann poznał ją niegdyś w rysach córki Jethro. Ta margrabina de Villeparisis natomiast była całkiem prawdziwa; nie była ofiarą czarów, które ją odarły z potęgi, ale przeciwnie mogła oddać te czary na usługi mojej władzy, mnożąc ją stokrotnie, dzięki czemu, jakgdyby niesiony na skrzydłach bajecznego ptaka, miałem przebyć w parę chwil nieskończone — przynajmniej w Balbec — odległości socjalne, dzielące mnie od panny de Stermaria.
Nieszczęściem, jeżeli była istota bardziej od kogokolwiek zamknięta we własnym świecie, to była nią moja babka. Nie gardziłaby mną nawet, wprost nie byłaby mnie zrozumiała, gdyby wiedziała, że ja przywiązuję wagę do opinji, że się interesuję osobami, których istnienia ona nawet nie spostrzegała i których nazwiska nie miała spamiętać opuszczając Balbec. Nie śmiałem jej wyznać, że gdyby ci sami ludzie widzieli ją rozmawiającą z panią de Villeparsis, sprawiłoby mi to wielką przyjemność, bom czuł że margrabina ma mir w hotelu i że jej przyjaźń postawiłaby nas w oczach pana de Stermaria. Nie aby przyjaciółka mojej babki wyobrażała dla mnie bodaj trochę osobę z arystokracji; nazbyt przywykłem do jej nazwiska, z którem oswoiły się moje uszy zanim umysł się nad niem zastanowił, kie-

128