Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbrodniarze, kiedy przekształcają po niewczasie jakieś słowo którego użyli, w mniemaniu że się nie uda skonfrontować tego warjantu z żadną inną wersją. Ale bardzo możliwe jest, że nawet w perspektywie tysiącletniego życia ludzkiego, filozofja feljetonisty, wedle której wszystko skazane jest na zapomnienie, mniej jest prawdziwa, niż wręcz przeciwna filozofja, któraby przepowiadała trwanie wszystkiego. W tym samym dzienniku, w którym felietonowy moralista, mówiąc o jakiemś wydarzeniu, arcydziele — tem bardziej o śpiewaczce, mającej swoją „godzinę sławy” — wykrzykuje: „Kto będzie o tem pamiętał za dziesięć lat?” czyż na innej stronnicy sprawozdanie z Académie des Inscriptions nie mówi często o fakcie mniej ważnym, o lichym poemacie, który sięga epoki Faraonów a który dziś jeszcze znamy w całości? Nie zupełnie może tak samo jest w krótkiem życiu ludzkiem. Mimo to, w kilka lat później, w domu gdzie pan de Norpois, będący tam z wizytą, zdawał mi się najpewniejszem oparciem, jako przyjaciel ojca, pobłażliwy, życzliwy dla naszej rodziny, nawykły zresztą z zawodu i z urodzenia do dyskrecji, po wyjściu ambasadora powtórzono mi jego aluzję do jakiegoś dawnego wieczoru, w czasie którego „czuł, że za chwilę ucałuję mu ręce”. Nietylko zaczerwieniłem się po uszy, ale zdumiałem się, że sposób w jaki pan de Norpois mówi o mnie, a także charakter jego wspomnień są tak odmienne od tego com mógł przypuszczać.

77