Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trjona. Przyznam się panu, że mało ją widziałem, poszła spać wcześnie. Albo poszła gdzieś do przyjaciółki, nie przypominam już sobie. Ale widzę, że Pan jest dobrze obznajmiony z domem państwa Swann.
— Bawię się z panną Swann na Polach Elizejskich, jest przemiła.
— A! A! Ależ tak, w istocie wydała mi się urocza. Mimo to przyznam się panu, iż nie sądzę, aby dorównała kiedy matce, jeżeli mi wolno to powiedzieć bez urażenia pańskich nazbyt żywych uczuć.
— Wolę urodę panny Swann, ale podziwiam też niezmiernie jej matkę; chodzę na spacer do Lasku jedynie w nadziei ujrzenia jej.
— Ależ muszę im to powiedzieć, pochlebi to im niezmiernie.
Wymawiając te słowa, pan de Norpois był na kilka sekund jeszcze w położeniu wszystkich osób, które, słysząc mnie mówiącego o Swannie jako o człowieku inteligentnym, o jego ojcu jako o szanownym finansiście, o jego domu jako o pięknym domu, mogą myśleć, że ja mówiłbym równie chętnie o innym człowieku równie inteligentnym, o innych finansistach równie szanownych i o innym domu równie pięknym; to jest chwila, w której człowiek zdrowy na umyśle a rozmawiający z warjatem nie spostrzegł jeszcze że to warjat. Pan de Norpois wiedział, że zupełnie naturalną rzeczą jest przyjemność oglądania pięknych kobiet; że grzecznie jest, kiedy ktoś mówi

75