Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

...panowie. Było tam kilku mężczyzn żonatych, ale żony ich były tego wieczora cierpiące i nie przyszły, odparł z dobroduszną finezją ambasador, rzucając dokoła spojrzenia, których spokój i dyskrecja nibyto łagodziły a w gruncie podkreślały złośliwość.
— Muszę dodać — rzekł — aby być zupełnie sprawiedliwym, że bywają tam i kobiety, ale... należące... jakby to powiedzieć, raczej do świata republikańskiego niż do świata Swanna (ambasador wymawiał: Suann). Kto wie? to będzie może kiedyś salon polityczny albo literacki. Zresztą zdaje się, że oni są zadowoleni. Uważam, że Swann nawet to zbytnio okazuje. Wymieniał ludzi, do których oboje z żoną zaproszeni są w przyszłym tygodniu, a z których zażyłości niema powodu się chlubić; i czynił to z brakiem miary, smaku, niemal taktu, który mnie zdziwił u człowieka tak subtelnego. Powtarzał: „Nie mamy ani jednego wieczoru wolnego”, jakby to była chluba, i jak prawdziwy parwenjusz, którym przecież nie jest. Bo Swann miał wielu przyjaciół, nawet przyjaciółek, i nie posuwając się za daleko, ani pragnąc popełniać niedyskrecję, mogę powiedzieć, że nie wszystkie, ani większość z nich, ale conajmniej jedna — bardzo wielka dama — nie byłaby może całkowicie oporna ewentualności nawiązania stosunków z panią Swann, w którym-to wypadku niejedna z owiec Panurga poszłaby za nią. Ale zdaje się, że nie było ze strony Swanna ani nawet próby usiłowań w tym kierunku. Jakto! jeszcze pudding à la

58