Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w tej woli było zbyt okrutne. Mało jest uczuć absolutnych — przynajmniej w sposób ciągły — w owej duszy ludzkiej, której jednem z praw, wzmocnionem przez niespodziane przypływy różnych wspomnień, jest ruch wahadłowy. Wiedziałem dobrze, jak bardzo nadzieja ta jest złudna. Byłem niby ubogi, który mniej skrapia łzami swój suchy kawał chleba, kiedy sobie powiada, że za chwilę może ktoś obcy zapisze mu cały majątek. Aby uczynić rzeczywistość znośną, musimy podsycać w sobie jakieś drobne szaleństwa. Otóż moja nadzieja utrzymywała się w lepszym stanie — przy równoczesnem skuteczniejszem spełnianiu się rozłąki — kiedym nie widywał Gilberty. Gdybym się z nią spotkał twarzą w twarz u jej matki, wymienilibyśmy może słowa nie do naprawienia, które uczyniłyby rozstanie czemś bez ratunku, zabiłyby moją nadzieję, a z drugiej strony, stwarzając nowy ucisk serca, rozbudziłyby moją miłość i utrudniły rezygnację.
Od bardzo dawna i na długo przed mojem zerwaniem z Gilbertą, pani Swann powiedziała mi: „To bardzo ładnie że pan odwiedza Gilbertę, ale ja chciałabym także aby pan przychodził czasem dla mnie; nie na mój żurek, gdzie by się pan nudził, bo jest za dużo ludzi, ale w inne dni; nad wieczorem zawsze zastanie mnie pan w domu.” Wydawało się tedy, że, zachodząc do pani Swann, spełniam jedynie — z opóźnieniem — własne jej

254