Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

me. Ale wreszcie byłem szczęśliwy i żadna groźba nie wznosiła się już przeciw memu szczęściu.
Miała, niestety, przyjść od strony, z której nigdy nie spostrzegałem żadnego niebezpieczeństwa; od strony Gilberty i mnie samego. A przecież powinno mnie było dręczyć to, co mnie przeciwnie uspokajało, com uważał za szczęście. Jestto w miłości stan nienormalny, zdolny natychmiast dać najprostszemu w świecie i zawsze możebnemu przypadkowi wagę, jakiej przypadek ów sam przez się by nie miał. Co nas czyni szczęśliwymi, to obecność w sercu czegoś niestałego, co się staramy nieustannie utrzymać i czego nie spostrzegamy już prawie, o ile nie zmieni miejsca. W istocie, jest w miłości nieustanne cierpienie, które radość neutralizuje, robi czemś potencjalnem, oddala, ale które może w każdej chwili stać się tem, czem byłoby oddawna, gdyby się nie uzyskało celu swoich pragnień — czemś okropnem.
Wiele razy czułem, że Gilberta wolałaby oddalić moje wizyty. Prawda, iż kiedy za bardzo chciałem ją widzieć, potrzebowałem poprostu wywołać zaproszenie jej rodziców, którzy coraz bardziej wierzyli w mój doskonały wpływ na córkę. Dzięki nim — myślałem — miłości mojej nic nie grozi; z chwilą gdy ich mam za sobą, mogę być spokojny, skoro oni mają pełną władzę nad Gilbertą. Na nieszczęście, z pewnych oznak zniecierpliwienia Gilberty kiedy Swann sprowadził mnie niejako wbrew niej, rodziła się we mnie myśl, czy to, com uważał za o-

239