Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ledwiem usiadł do biurka, zrywałem się i pędziłam do Swannów. A skorom ich opuścił i wróciłem do domu, odosobnienie moje było tylko pozorne, myśl nie mogła już wrócić pod prąd strumienia słów, któremu dałem się machinalnie nieść przez całe godziny. Zostawszy sam, dalej obmyślałem powiedzenia, które byłyby się mogły spodobać Swannom; aby zaś uczynić tę zabawę bardziej interesującą, zastępowałem nieobecnych partnerów, zadawałem sam sobie urojone pytania, wybrane tak, aby moje świetne aforyzmy służyły im jedynie za szczęśliwą odpowiedź. Ćwiczenie to, mimo iż milczące, było rozmową a nie dumaniem; samotność moja była imaginacyjnem życiem salonu. Nie moja własna osoba, ale urojeni partnerzy kierowali mojemi słowami. Zamiast myśli które mi się zdawały prawdziwe, formułując te, które mi przychodziły bez trudu, bez sięgania w głąb, znajdowałem w tem ów rodzaj całkowicie biernej przyjemności, jaką znajduje w spokoju człowiek w momentach ciężkiego trawienia
Gdybym był mniej zdecydowany wziąć się stanowczo do pracy, byłbym może zrobił wysiłek aby zacząć zaraz. Ale postanowienie moje było tak stanowcze! Przed upływem doby, w pustych ramach jutrzejszego dnia — gdzie wszystko układało się tak pięknie, ponieważ nie było mnie tam jeszcze — moje dobre zamiary miały się ziścić; lepiej było tedy nie obierać na początek wieczoru, gdy byłem źle usposobiony. Niestety, następne dni nie miały się o-

235