Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na znajomość, czarujące stosunki! — wykrzyknął ironicznie ojciec. — Brakowało tylko tego!
Niestety, kiedym dodał, że Bergotte nie wielbi bynajmniej pana de Norpois, ojciec rzekł:
— Naturalnie! Jeszcze jeden dowód, że to jest umysł opaczny i złośliwy. Moje biedne dziecko, już i tak nie miałeś zbyt dobrze w głowie, boleję nad tem żeś się dostał w towarzystwo, które ci w niej do reszty przewróci.
Już moje zwykłe bywanie u Swannów bynajmniej nie zachwycało rodziców. Znajomość z Bergottem wydała się im opłakanem ale naturalnem następstwem pierwszego błędu, słabości ich, którą dziadek byłby nazwał „niedostatkiem przezorności”. Czułem, że dla dopełnienia złego humoru rodziców wystarczy mi powiedzieć, że ten przewrotny człowiek, który lekceważy pana de Norpois, uznał mnie nadzwyczaj inteligentnym. W istocie, kiedy ojciec znajdował iż ktoś (któryś z moich kolegów naprzykład) jest na złej drodze — jak ja w tej chwili — to jeżeli ów ktoś zyskał wówczas uznanie osoby nie cieszącej się szacunkiem ojca, opinja ta stawała się potwierdzeniem ujemnej djagnozy. Zło wydawało mu się tem większe. Słyszałem już jak ojciec wykrzykuje: „Oczywiście, to już jest szczyt!” — wyrażenie przerażające mnie przez swoją nieokreśloność i przez ogrom reform, których bezpośredniem wtargnięciem w moje tak słodkie życie zdawało się grozić. Że jednak, choćbym nie powtórzył co Bergotte po-

226