Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sał te książki, które tak ukochałem, bo kiedy pani Swann czuła się w obowiązku oznajmić mu mój kult dla jednej z nich, jegomość ów nie okazał się wcale zdumiony tem, że powiedziała to jemu a nie innemu z gości, i nie zdawał się widzieć w tem omyłki; ale, wypełniając tużurek, który włożył na cześć zebranych, ciałem łaknącem bliskiego śniadania, z głową zajętą innemi ważnemi realnościami, przyjął to jakby miniony epizod swego dawniejszego życia; ot tak, jakby ktoś zrobił aluzję do kostjumu księcia de Guise, jaki on, Bergotte, miał którego roku na balu kostjumowym; uśmiechnął się, wracając myślą do swoich książek, które natychmiast spadły dla mnie (pociągając w swoim upadku całą wartość Piękna, świata, życia) do jakiejś miernej rozrywki człowieka z bródką. Powiadałem sobie, że musiał w nie włożyć dużo pracy, ale że, gdyby był żył na wyspie otoczonej ławicami perłowych ostryg, oddałby się tam z powodzeniem handlowi pereł. Dzieło jego nie wydało mi się już tak nieuniknione. I wówczas zapytywałem sam siebie, czy oryginalność naprawdę dowodzi że wielcy pisarze są jak bogowie władający każdy w wyłącznie swojem i własnem królestwie i czy niema w tem wszystkiem trochę udania; czy różnice między utworami nie są raczej wynikiem pracy niż wyrazem zasadniczych różnic w substancji danych osobowości.
Tymczasem przeszliśmy do stołu. Przy swoim talerzu znalazłem goździk, z łodygą zawiniętą w srebr-

188