Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bródką i z czerwonym nosem skręconym w kształt muszli ślimaka.
Byłem śmiertelnie smutny, bo oto rozsypał się w proch nietylko tęskny starzec, z którego nie zostało już nic, lecz także piękność olbrzymiego dzieła, którą mogłem pomieścić w wątłym i świętym organizmie, wzniesionym niby świątynia umyślnie dla tego dzieła, ale dla której nie było miejsca w krępem, pełnem naczyń krwionośnych, kości i zwojów ciele małego człowieczka ze spłaszczonym nosem i z czarną bródką, jakiego miałem przed sobą. Cały Bergotte, którego powoli i delikatnie wypracowałem sam, kropla po kropli, niby stalaktyt, wraz z przeźroczystem pięknem jego książek, ten Bergotte stawał się nagle czemś bezprzedmiotowem, z chwilą gdy trzeba mu było zachować zakręcony nos i zużytkować czarną bródkę; tak jak się staje do niczego rozwiązanie problematu, którego dane odczytaliśmy niedokładnie, i nie licząc się z tem, że suma miała dać jakąś określoną cyfrę. Nos i bródka stanowiły elementy równie nieuchronne i tem bardziej krępujące, ile że, zmuszając mnie do całkowitego przebudowania osobistości Bergotte’a, zdawały się wciąż jeszcze zawierać, produkować, wydzielać pewien rodzaj inteligencji czynnej i zadowolonej z siebie, co było nie w porządku, bo ta inteligencja nie miała nic wspólnego z duchem rozlanym w jego książkach, tak dobrze mi znanych, nasyconych łagodną i boską mądrością. Wychodząc

186