Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nut. Cały majątek przepadł w krachu Union Générale — pan jest za młody, aby to móc pamiętać — no i odbudowali się jak mogli.
— To wuj jednej dziewczynki, która chodziła ze mną na pensję, o parę klas niżej, sławnej „Albertyny”. Będzie spewnością bardzo „fast”, ale na razie jest trochę dziwna.
— Zadziwiająca jest ta moja córa, zna wszystkich.
— Ja jej nie znam. Widywałam ją tylko w przelocie; wciąż się słyszało Albertyna to, Albertyna owo. Ale znam panią Bontemps, i też mi się niepodoba.
— Zupełnie nie masz racji, jest miła, ładna, inteligentna. Jest nawet dowcipna. Pójdę się z nią przywitać: zapytam się czy jej mąż przypuszcza, że będziemy mieli wojnę i czy można liczyć na króla Teodozjusza. On to musi wiedzieć, nieprawdaż, skoro zasiada w radzie bogów?
Nie w ten sposób przemawiał Swann niegdyś; ale któż nie widział księżniczek krwi bardzo prostych w obejściu, jeżeli w dziesięć lat później zdarzy się im uciec z lokajem, kiedy się starają odzyskać miejsce w świecie i czują że świat niechętnie u nich bywa, jak przybierają odrazu ton starych „pił”, i gdy ktoś cytuje jakąś modną księżnę, skwapliwie mówią: „Była wczoraj u mnie” i „Och, ja żyję bardzo na uboczu”. Toteż zbyteczne jest obserwować obycza-

131