Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by go mogli spotkać. Później, kiedy mój stan się pogarszał, zdecydowano się wykonać ściśle przepisy Cottarda; po trzech dniach nie miałem już rzężeń ani kaszlu i oddychałem dobrze. Wówczas zrozumieliśmy, że Cottard, znajdując mnie, jak powiedział później, dość astmatycznym a zwłaszcza „narwanym”, poznał, że w tej chwili przeważa u mnie zatrucie, i że, opróżniając wątrobę i przepłukując nerki, odciąży oskrzela, wróci mi oddech, sen i siły. I zrozumieliśmy, że ten głupiec jest wielkim klinicystą.
Mogłem wreszcie wstać. Ale postanowiono mnie już nie posyłać na Pola Elizejskie. Powiadano, że są zapowietrzone; sądziłem, że korzystano z tego pozoru, abym już nie mógł widywać panny Swann. Zmuszałem się do tego aby powtarzać bez przerwy imię Gilberty, niby ów język ojczysty, który zwyciężeni starają się przechować, aby nie zapomnieć ojczyzny, której już nie ujrzą. Od czasu do czasu, matka wodziła mi ręką po czole, mówiąc:
— Więc już małe chłopczyki nie opowiadają mamusi swoich sekretów?
Franciszka zachodziła do mnie co dnia, powiadając:
— Ależ panicz wygląda! Panicz się sobie nie przyjrzał, czysty umrzyk!
Faktem jest, że gdybym miał zwyczajny katar, Franciszka przybrałaby tę samą karawaniarską mi-

110