Strona:Mali mężczyźni.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Któż to jest?“
„To chłopiec, z którym znaliśmy się, gdym ja grywał po ulicach, a on sprzedawał gazety. Zawsze był dla mnie bardzo dobry, więc chciałbym mu się czém przysłużyć. Kilka dni temu spotkawszy go w mieście, opowiedziałem, jak tu jest dobrze, i dla tego przyszedł.“
„Ależ, mój drogi chłopcze, to są nieco dziwne odwiedziny.“
„To nie odwiedziny, bo onby tu chciał zostać, jeżeli państwo pozwolą,“ odparł naiwnie Alfred.
„Tak mnie to niespodzianie zaskoczyło,“ rzekła pani Bhaer, zmięszana trochę jego stanowczością.
„Zdawało mi się, że pani lubi przyjmować biédnych chłopców pod swój dach, i być dla nich tak dobrą, jak dla mnie,“ rzekł znowu Alfred, ze zdumieniem i z przestrachem.
„Masz słuszność, ale muszę wpierwéj zasięgnąć o nim wiadomości. Takie jest mnóstwo biédnych dzieci, że trzeba przebiérać. Nie mam miejsca dla wszystkich i bardzo tego żałuję.“
„Myślałem, że mu pani będzie rada: dla tego powiedziałem, żeby przyszedł; ale kiedy brakuje miejsca, to niech sobie pójdzie,“ rzekł Alfred smutno.
Ta wiara w jéj gościnność, wzruszyła panią Bhaer; rzekła więc, niemając serca zawieść jego nadziei:
„Powiedzże mi co o tym Danie.“
„To tylko wiem: że nie ma nikogo, że jest strasznie biédny i że był bardzo dobrym dla mnie — więc gdybym mógł, chciałbym mu się odwdzięczyć.“
„To bardzo słuszne przyczyny; ale doprawdy, mój Alfredzie, nasz dom jest tak przepełniony, że nie wiem, gdzieby go pomieścić,“ rzekła pani Bhaer, coraz skłonniejsza do zaopiekowania się tym nowym przybyszem.