Strona:Mali mężczyźni.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się przekona że, to on mu stratował najpiękniejsze zboże, Alfred zapewniał, że nie był na jego gruncie, a potem ze wstydem musiał przyznać, że istotnie umykał tamtędy, przed goniącym go Jakubkiem.
Alfred miał nadzieję, że się o tém nikt nie dowié; ale przypadek zdarzył, że go zobaczył Tomek i wydał, w parę dni późniéj, gdy Emil wspomniał o swém podejrzeniu. Lekcye już były wówczas skończone, i wszyscy uczniowie stali w sieni, a pan Bhaer usiadł na wyplataném krzesełku, żeby pofiglować z Teodorkiem. Skoro usłyszał jednak te słowa i dostrzegł zarumienioną i przestraszoną twarz Tomka, spuścił malca z kolan, mówiąc: Jdź do matki; ja także tam niezadługo nadejdę,“ poczém wziąwszy Alfreda za rękę, poprowadził do klasy, i zamknął drzwi.
Chłopcy przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu; potém Tomek wymknął się, i zajrzał tam przez szparę od okiennicy; wówczas uderzył go taki widok, że o mało nie stracił przytomności: oto pan Bhaer zdejmował z nad biórka długą dyscyplinę, tak rzadko używaną, że porosła kurzem.
„Boże mój! on się porwie na Alfreda! ach, żałuję żem to powiedział!“ myślał poczciwy Tomek, bo dyscyplina była największą karą w tym zakładzie.
„Pamiętasz com ci wówczas mówił?“ rzekł profesor bez gniewu, lecz smutno.
„Pamiętam, ale przez litość nie zmuszaj mię pan, bo nie mógłbym się nigdy na to zdobyć!“ zawołał Alfred, cofając się ku drzwiom zprzestrachem na twarzy i schował obie ręce za siebie.
„Ach czemuż on nie przecierpi mężnie téj kary! jabym zupełnie inaczéj postąpił,“ pomyślał znów Tomek, chociaż mu serce mocno biło.
„Ja, — muszę dotrzymać; a ty, — musisz się stać