Strona:Mali mężczyźni.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cisza natychmiast została więc przywróconą i posłyszano trzykrotne pukanie w ścianę. Cinderella spojrzała z przestrachem, lecz zanim jéj przyszło na myśl, że się powinna zapytać: „Kto tam?“ kominek z szaréj bibuły otworzył się, jakby drzwi, i z niejaką trudnością przemknęła się przezeń, w śpiczastym kapeluszu, chrzestna matka-czarodziejka. Była to Andzia, w ponsowéj szacie i z laseczką, którą wywijała, mówiąc z naciskiem:
Musisz być na balu, moja droga!“
„Teraz ściądnij to ze mnie i potaz piętną sutientę,“ odparła Cinderella, szarpiąc na sobie odzież z bibuły.
„Nie, nie! Powiédz wpierwéj: Jakże mogę pójść w tych łachmanach?“ rzekła chrzestna matka swym naturalnym głosem.
„Ach plawda!“ zawołała księżniczka i powiedziała powyższe słowa, bynajmniéj niezmięszana pomyłką.
„Przemienię te strzępy na wspaniałą szatę za to, żeś dobra,“ odezwała się chrzestna matka teatralnym tonem, i energicznie odpiąwszy ciemny fartuszek, przedstawiła oczom wspaniały widok.
Księżniczka była rzeczywiście tak ładną, że mogła zawracać głowy książątkom, bo ją mama ubrała, jakby damę dworską: w różową jedwabną suknię z ogonem, na atłasowym białym spodzie, zdobną w świéże bukieciki. Chrzestna matka włożyła jéj koronę z różowych i białych piór i podała pantofelki ze srebrnego papieru. Księżniczka ubrawszy je, ułożyła suknię w piękne fałdy, i rzekła z dumą do publiczności: „Zlobione są ze stla, — cy nie ladne?“
Tak była zachwycona swymi pantofelkami, że trudno ją było przywołać do roli, i nakłonić, żeby powiedziała:
„Tiedy nie mam talety, chzestna matto.“