Strona:Mali mężczyźni.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Chyba się nie znam na kartoflach, jeżeli te są niesmaczne,“ zauważył Jakubek, biorąc już czwarty: duży i mączysty.
„Niektóre zioła moje są w nadzieniu od indyka, i dla tego jest takie dobre,“ powiedziała Andzia z żywém zadowoleniem, biorąc kawałek do ust.
„Moje kaczki są przewyborne; Azya mówi, że jéj się jeszcze nie zdarzyło piec tak tłustych,“ dodał Tomek.
„A nasza marchewka, czy nie ładna? Pasternak będzie równie dobry, jak go obkopiemy,“ powiedział Dick; a Dolo mruknął coś, patakując mu z poza kości pracowicie ogryzanéj.
„Ja pomagałem robić paszteciki, bo są z mojéj bani!“ zawołał Robcio ze śmiéchem, który stłumił, chowając buzię w kubku.
„A ja zrywałem jabłka na ten cydr!“ odezwał się Adaś.
„Ja zbiérałem pieczarki na sos!“ wykrzyknął Alfred.
„A ja przyniosłem te orzechy,“ dorzucił Dan. I tak szło ciągle w około stołu.
„Kto wymyślił dziękczynienie?“ zapytał Robcio, bo odkąd go ubiérano w kurtkę i majteczki, jako obywatel swego kraju, zajmował się jego ustawami.
„Ciekawym, który z was odpowié na to?“ rzekł pan Bhaer, i skinął głową na kilku chłopców, najlepiéj obeznanych z historyą.
„Ja wiem,“ zawołał Adaś, „pielgrzymi!“
„Za co?“ spytał znów Robcio, nieczekając, by dopowiedział, kto oni byli.
„Zapomniałem!“ rzekł Adaś i ustąpił z pola.
„Zdaje mi się, że gdy nie pomarli kiedyś z głodu, zebrawszy potém obfite plony, rzekli: „Podziękujmy