Strona:Mali mężczyźni.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rabiać piéniądze w wolnych chwilach, żeby się skrzynia nie opróżniała. Rozmaite robił rzeczy: to załatwiał komu sprawunki, to popilnował krowy sąsiada, to pomógł zakrystyanowi uprzątnąć kościół na niedzielę, i w ten sposób mógł po trosze kupować drwa. Ale ciężko mu to przychodziło: dni były krótkie, zima bardzo ostra, szacowny czas prędko ulatał, a ukochane książki tak wabiły, że smutno było opuszczać je dla nudnych obowiązków.
Proboszcz przyglądał mu się w cichości, i widząc szczere chęci, dopomagał potajemnie. Spotykał go często, gdy drzewo wiózł sankami, i ponieważ woły szły zwolna, czytał lub uczył się, żeby niemarnować czasu.
„Widzę, że ten chłopiec wart jest pomocy; taki sposób zdobywania nauki wyjdzie mu wprawdzie na dobre, ale niebawem dam mu łatwiejszy,“ pomyślał proboszcz w wigilię Bożego narodzenia i kazał złożyć po cichu przed chatką wielki stos drzewa, wraz z nową piłą, i z karteczką na któréj były te słowa:
„Bóg dopomaga tym, co się starają radzić sobie.“
Biédny Jaś nie spodziéwał się żadnych podarków; tymczasem obudziwszy się w pierwsze święto, znalazł ciepłe rękawiczki, które matka zrobiła na drutach, mimo palcy zesztywniałych od reumatyzmu. Wielką mu tém sprawiła przyjemność, ale większéj jeszcze doznał, gdy całując go z tkliwém spojrzeniem, nazwała go dobrym synem.
Ujrzawszy przed drzwiami wielki stos drzewa i karteczkę, zaraz odgadł dobroczyńcę i zrozumiał jego myśl. Złożył mu więc serdeczne dzięki, i z całych sił wziął się do pracy. Inni chłopcy baraszkowali owego dnia; lecz Jaś rąbał drzewo, i pewno w całém miasteczku najszczęśliwszym był ten młody chłopaczek,