Strona:Mali mężczyźni.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grzeczny,“ odrzekł Robcio, jak gdyby te wiadomości musiały sprowadzić matkę.
„Gdzież jest ten malec?“ zapytał pan Bhaer.
„Wyszedł do ogrodu, z Danem. Teraz jest już grzeczny,“ rzekł Franz, wskazując na okno, przez które widać było Dana, wożącego dziecko w bryczuszce, i psy figlujące obok niego.
„Wolę się z nim nie widziéć, bo się znów rozgrymasi; ale powiedzcie Danowi, że zostawiam Teodorka pod jego opieką. Co do starszych chłopców, to się mogą sami rządzić: Franz będzie wami kierował, i Silas także rozciągnie nadzór. A więc bądźcie zdrowi, zobaczymy się wieczorem.“
„Chciałbym usłyszéć choć słówko o wuju Brooke,“ rzekł Emil, zatrzymując pana Bhaer, gdy spiesznie zabiérał się do odwrotu.
Chorował tylko kilka godzin i umarł, jak żył: tak pogodnie, tak spokojnie, że się zdaje grzechem kalać tę piękną śmierć gwałtownym żalem, lub samolubnym smutkiem. Zdążyliśmy na czas, żeby go pożegnać, i dzieci były w jego objęciach, gdy zasnął na piersi cioci Małgosi. Ale dosyć już tego, dłużéj mówić nie mogę,“ rzekł pan Bhaer, i oddalił się strasznie zgnębiony, bo stracił w Janie Brooke przyjaciela i brata, i nie było nikogo, coby go zastąpił.
Cały ten dzień było bardzo cicho w domu: mali chłopcy bawili się spokojnie w dziecinnym pokoju; starsi zaś przechadzali się, siedzieli na wierzbie lub wśród ulubionych zwierzątek, i rozmawiali dużo o Janie Brooke. — Wieczorem państwo Bhaer przyjechali sami, bo Adaś i Stokrotka nie mogli opuścić matki, dla któréj byli największą pociechą.
Biédna pani Ludwika zdawała się całkiem pozbawiona sił, i widocznie potrzebowała takiéjże saméj