Strona:Mali mężczyźni.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

neczne miejsce: ostatnie zwłaszcza, najpiękniejsze, kusząco zwieszały się wśród liści. Nadziany umyślił sprzedać je któremu z sąsiadów; więc chłopcy którzy się spodziéwali że je sami zjedzą, zasmuceni tém, w osobliwy a dobitny sposób objawili niezadowolenie. Pewnego dnia, gdy poszedł zajrzéć do trzech ślicznych melonów, które właśnie chciał zanieść na targ, zdziwiło go słowo, „świnia,“ wyryte białemi literami na zielonéj łupinie każdego owocu. Rozsrożony, pobiegł na skargę do pani Bhaer, która wysłuchawszy go ze współczuciem, rzekła:
„Jeżeli chcesz zażartować z nich, to ci podam środek; ale się musisz wyrzec tych melonów.“
„Dobrze; niemogąc zbić wszystkich tych łotrów, chciałbym choć w inny sposób dać im się we znaki,“ mruknął gniewnie.
Pani Ludwika zmiarkowała, kto się dopuścił tego figla, gdyż poprzedniego wieczoru trzy główki podejrzanie skupiały się z sobą w kąciku sofy, szepcząc i chichocząc się z czegoś; jako doświadczona kobieta, wnosiła więc, iż się obmyśla jakaś nowa psota. Noc księżycowa, szelest staréj wiśni przy oknie Emila, palec skaleczony u Tomka, wszystko to utwierdzało jéj podejrzenia. Uspokoiwszy nieco Nadzianego, kazała mu przynieść uszkodzone melony, i nie wspominać nikomu o tém co zaszło.
Trzéj chłopcy byli zdumieni, że im tak gładko przeszedł złośliwy figiel; ale gdy znikły melony, ustał ich dobry humor, i jacyś byli nieswoi; zwłaszcza że Nadziany, pulchny i zadowolony jak zazwyczaj, spoglądał na nich z wyraźném politowaniem.
Przy obiedzie zrozumieli nareszcie całą rzecz, bo się pomścił i zakpił z nich. Gdy już zjedli pudding, i mieli się zabrać do owoców, Marya-Anna zanosząc