Strona:Mali mężczyźni.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się źrebak, wyprężył i rzucił go o ziemię. Ponieważ to się stało na miękkiéj murawie, nic sobie Dan nie zrobił, i zerwawszy się prędko, rzekł z uśmiechem:
„Bądź co bądź, wsiadłem! — Chodź tu, łotrze, niechno jeszcze raz spróbuję.“
Konik nie chciał się jednak zbliżyć, co bardzo dogadzało Danowi, lubiącemu wszelką walkę.
Następną razą wziął uzdę, i zarzuciwszy ją koniowi na kark, bawił się z nim chwilę, prowadząc w tę i w owę stronę, póki go nie zmęczył trochę. Wówczas usiadł na płocie i dawszy mu chleba, czekał tylko sposobności, mocno trzymając uzdeczkę. Źrebak próbował dawnych wybryków, ale Dan trzymał go tęgo, nabywszy wprawy z Tobiaszkiem, który w napadzie uporu, chciał nieraz zrzucić z siebie jeźdźca. Konik był zdumiony i oburzony; wierzgał i podskakiwał przez chwilę, lecz potém puścił się galopem, a Dan spadł na ziemię. Gdyby nie to, że należał do rzędu tych chłopców, którzy cało wychodzą z każdego niebezpieczeństwa, byłby skręcił kark; ale on tylko spadł ciężko, i leżał potém spokojnie, żeby odzyskać zimną krew. Tymczasem „książę“ obiegał łąkę, potrząsając łbem na znak zadowolenia, że pokonał jeźdźca. Jednak po niejakiéj chwili zrozumiał widocznie, że się coś stało Danowi, i szlachetnéj będąc natury, przybiegł mu się przyjrzéć. Dan pozwolił mu prychać i niepokoić się przez pewien czas; poczém spojrzał mu w oczy, i rzekł tak stanowczym tonem, jak gdyby go mógł zrozumiéć:
„Zdaje ci się, żeś mię zwyciężył, ale się mylisz, przyjacielu; zobaczysz, że będę jeździł na tobie.“
Tego dnia już nie próbował, ale niezadługo począł w nowy sposób przyzwyczajać konika do ciężarów. Przywiązawszy mu derę do grzbietu, pozwalał prychać,