Strona:Mali mężczyźni.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raz fabrykę jedwabnych materyi, i były tam sale pełne półek, pokrytych liśćmi i robaczkami, które zjadały je tak szybko, że aż słychać było szelest. Czasami nawet zdychają z przejedzenia: powiédz to Nadzianemu,“ rzekł Dan, śmiejąc się, i wziął do ręki kamyk obrośnięty mchem.
„Ja wiem to tylko o liściach morwowych, że czarodziejki używały ich zamiast kołder,“ rzekł Adaś, który się jeszcze nie pozbył zupełnie wiary w istnienie leśnych bogiń.
„Gdybym miał mikroskop, pokazałbym ci daleko piękniejsze przedmioty od czarodziejskich istot,“ powiedział Dan, zamyślając się nad tém, czy kiedy posiądzie ten upragniony skarb.
„Znałem jednę staruszkę, która zamiast czepka nocnego, używała liści morwowych od newralgii w twarzy; zszywała je, i nosiła bez ustanku.“
„Jakie to zabawne! Czy ona była twoją babką?“
„Nie; ja nie znałem babki. — To była jakaś dziwaczna staruszka; mieszkała sama jedna w bardzo staréj chatce, wraz z dziewiętnastu kotami. Ludzie ją nazywali czarownicą; ale to był fałsz, chociaż pozory miała straszne. Dla mnie okazywała się szczególnie dobrą, gdym w sąsiedztwie mieszkał. Nieraz pozwalała grzać się przy ogniu, wiedząc, jak się ze mną źle obchodzą w domu ubogich.“
„Czyś ty był w domu ubogich?“
„Jakiś czas tylko; ale dajmy pokój: nie miałem zamiaru wspominać o tém,“ rzekł Dan, powstrzymując się w niezwykłym przystępie otwartości.
„Opowiédz mi co o tych kotach,“ odezwał się Adaś, żeby przerwać tę rozmowę; zmiarkował bowiem z przykrością, iż pytanie było draźliwe.