Strona:Mali mężczyźni.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Wybaczam mu, chociaż o to nie prosi, odezwał się Tomek, któremu ciężéj było patrzéć na zhańbienie się odważnego Dana, niż lękliwego Alfreda.
„Nie chcę przebaczenia,“ odparł Dan mrukliwie.
„Może będziesz inaczéj mówił, gdy się zastanowisz spokojnie. Teraz, nie powiem ci do jakiego stopnia jestem zadziwiony i zmartwiony, ale późniéj rozmówimy się w twoim pokoiku.“
„Na nic się to nie zda,“ rzekł Dan wyzywająco; ale zmiękł zobaczywszy strapioną twarz pani Ludwiki, i uważając swe słowa za pożegnalne, wyszedł z pokoju, jak gdyby już nie mógł tam dłużéj wytrzymać.
Szkoda że nie pozostał dłużéj, byłoby mu to ulgę sprawiło: chłopcy rozmawiali bowiem z tak szczerym żalem o tém zdarzeniu, objawiali takie politowanie i zdumienie, że byłby się wzruszył i zażądał przebaczenia. Nikt się nie ucieszył z odkrycia winowajcy nawet Alfred: gdyż mimo licznych wad, lubiony był Dan za męskie przymioty, kryjące się pod szorstką powłoką. Pani Ludwika, jako główna jego opiekunka i kształcicielka, żywo to wzięła do serca, że ostatni i najbardziéj obiecujący z jéj wychowanków, tak się źle pokierował. Sama kradzież już była naganną, ale gorszém było to, iż pozwolił innemu cierpiéć niewinnie podejrzenie, — a najgorszém, podrzucenie pieniędzy; to bowiem wskazywało nietylko brak odwagi, ale skłonność do oszustwa. W dodatku, stanowczo nie chciał się ani wytłomaczyć, ani przyznać do żalu. Dni mijały, a Dan chodził na lekcye i do robót polnych: zły, milczący i zacięty. Jak gdyby nauczony losem Alfreda, nie żądał od nikogo współczucia, odpychał dobre chęci kolegów, a w chwilach wolnych od pracy, wałęsał się po lasach i polach, szukając