Strona:Mali mężczyźni.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

długie godziny, przywiązana do sofy. Wprawdzie, pani Bhaer tak jéj przydłużyła więzy, by mogła wyglądać oknem; widziała przeto jak się chłopcy bawią; jak Stokrotka przyrządza bal dla lalek, umyślnie na trawniku, żeby się mogła przynajmniéj widokiem nacieszyć, niemogąc sama brać udziału w téj uczcie. Tomek przewracał najkunsztowniejsze koziołki dla rozerwania jéj; Adaś na progu czytał głośno, niby to dla siebie; a Dan przyniósł do pokazania żabę drzewną, by w ten delikatny sposób objawić współczucie.
Jednakże nic jéj nie wynagradzało utraty wolności, i niewola nauczyła ją cenić ten skarb. Dużo myśli przeszło przez jéj główkę wspartą o ramę od okna, wśród ogólnéj ciszy, kiedy dzieci poszły do strumyka, przyjrzéć się, jak Emil puszczać będzie nowy okręt na wodę. Ona go miała ochrzcić buteleczką soku porzéczkowego, i dać mu imię: Ludwika, na cześć pani Bhaer! Teraz stracona sposobność, i Stokrotka z pewnością nie wywiąże się tak dobrze z tego zadania! Łzy stanęły jéj w oczach, gdy sobie przypomniała, że się to wszystko stało z jéj winy; głośno przemówiła zatém do wielkiéj pszczoły, raczącéj się właśnie różą pod oknem:
„Jeżeliś uciekła, to wróć lepiéj do domu; powiédz matce, że bardzo żałujesz, i że tego już nigdy nie zrobisz.“
„Cieszę się, że jéj dajesz tak dobrą radę, i sądzę, że cię usłucha,“ rzekła pani Ludwika, gdy pszczoła odleciała, rozwinąwszy skrzydełka.
Andzia obtarła parę łezek uronionych na okno, i przytuliła się do przyjaciółki, która wziąwszy ją na kolana, łagodnie rzekła: